Chociaż wspomnienie o Kurcie Cobainie i Nirvanie w tekśce na
temat Pearl Jam zdawać się może dużym nietaktem, zacznę w ten sposób.
Marzec ubiegłego roku. Do Seattle dotarła właśnie wiadomość że w jednym z
rzymskich szpitali lekarze walczą o życie Cobaina. A w lokalnym piśmie ukazał
się artykuł z nagłówkiem: Dlaczego nie mogło się to przydarzyć Eddiemu
Vedderowi?
Choć- być może - jest to jedynie rodzaj asekuracji.
WOJCIECH MACHAŁA
Tylko Rock marzec 1995
Konflikt pomiędzy dwoma najbardziej znanymi osobistościami,
związanymi ze sceną Seattle, nie był dla nikogo tajemnicą. Podsycały go głównie
osoby z otoczenia Cobaina - Courtney Love przede wszystkim. Ale i zachowanie
Veddera mogło się czasami wydawać podejrzane. Na Sylwestra 1993 roku
zaplanowano koncert, który swymi występami uświetnić miały Nirvana i Pearl
Jam. Zapominając o wzajemnych niesnaskach, najpierw Vedder, a potem i Cobain
zgodzili się wystąpić na jednej estradzie. Pearl Jam jednak wycofał się w
ostatniej chwili, podając za powód niedyspozycję wokalisty. On sam tłumaczył
się tak: Naprawdę byłem chory. Tak to jest, kiedy kończysz trasę koncertową,
wracasz do domu. l pozwalasz sobie na chwilę rozluźnienia. To tak, jakbyś opuścił
gardę na trzydzieści sekund przed końcem walki bokserskiej i zaliczył wtedy
cios, który cię zwala z nóg. Naprawdę czułem się fatalnie. I zdawałem
sobie sprawę, jak wielu ludzi zawiedlibyśmy, gdybym zdecydował się wystąpić
i zabrzmiał jak ostatni pierdoła. Wycofałem się, a potem zrobiła się z
tego wielka afera. Rozeszły się plotki, że chodziła o kolejność występów,
że chciałem wystąpić jako gwiazda wieczoru. Gówno prawda! Ale
niedowiarkowie i tak wiedzą najlepiej. Mówiło się, że rzekomo chory Vedder
przedkłada urlop na Hawajach nad wspólny koncert z Nirvaną. I ma Kurta
Cobaina w tak zwanym głębokim poważaniu. Tymczasem to właśnie Vedder był
jedną z pierwszych osób, które zatelefonowały do Courtney Love po zapaści
Cobaina, oferując pomoc i wyrażając współczucie. Ktoś poradził mi, żeby
tak zrobić - mówi Vedder. A ja pomyślałem: może rzeczywiście powinienem.
Kiedy dowiedziałem się o tym - nie miałem pojęcia, że to próba samobójcza
-- byłem zrozpaczony. Wróciłem do domu i zacząłem płakać. "Nie rób
mi tego" - powtarzałem. "Nie rób mi tego"... Warto dodać, że
Love zrewanżowała mu się w ten sam sposób, co wspomniany wyżej brukowiec z
Seattle.
Dla Veddera Cobain zawsze był przede wszystkim pokrewną duszą.
Dlatego wokalista Pearl Jam często odnosił- i wciąż odnosi-do siebie to, co
się mówi i pisze o liderze Nirvany. Piszą, że jego śmierć to była,
cholera, konieczność-denerwuje się. No, jeśli tak, to dlaczego moja miałaby
nie być! Oburza się również, kiedy ktoś wiąże to samobójstwo z niemożnością
udźwignięcia ciężaru sukcesu: Kiedy w końcu ludzie zrozumieją, że to nie
sukces jest tu prawdziwym problemem!? Przecież to zaszczyt dla ciebie, jeśli
ludzie kupują twoje płyty i przychodzą na koncerty. Wszystko zaczyna się
komplikować dopiero wtedy, gdy wielu z nich zaczyna sobie wyobrażać, że możesz
odmienić ich życie albo zachować ich przy życiu, takie rzeczy... I to właśnie
ich wygórowane oczekiwania, których nijak nie możesz spełnić, zaczynają
cię niszczyć. Jeśli na tym polega sukces, to ja się w to nie bawię! Szczególnie
nie odpowiada Vedderowi łatka, jaką przykleiły jemu i Cobainowi muzyczne
media (a publiczność uwierzyła, że to prawda): rzecznicy swojego pokolenia.
Rzecznik swojego pokolenia?! Kiedy ukazał się nasz pierwszy album, byłem
zszokowany tym, jak wielu ludzi utożsamiało się z moimi tekstami. Jak wielu
ludzi patrzyło na problem śmierci przez pryzmat "Alive", samobójstwa
- przez pryzmat "Jeremy", a zamierania miłości - przez pryzmat
"Black". Listy od fanów, jakie otrzymywałem na temat tych piosenek,
bywały czasami przerażające... Czy to nie jest dziwaczne? Człowiek pisze o
takich rzeczach, o całym tym gównie i nagle się okazuje, że inni traktują
to jak wyrocznię! Głos pokolenia! Ta pokolenie musi mieć mocno popierdolone!
Śmierć Kurta Cobaina skomplikowała sytuację Veddera jeszcze bardziej. Póki
tamten żył, odpowiedzialność rozkładała się na nich dwóch. Dziś Vedder
musi unieść ją sam. A w każdym razie on tak to traktuje. I wcale mu to nie
odpowiada. Stara się - z właściwą sobie dosadnością - tłumaczyć: Nie
jestem dla was żadnym, kurwa, Mesjaszem! Albo też - jak w tekście Not For You
z niedawno wydanego albumu Pearl Jam Vitalogy pozwala sobie na gorzką ironię
(Nazywasz mnie Syzyfem. Masz rację: toczę swój kamień - albo: Wprawiam rock
w ruch; gra słów, której nijak nie da się oddać w tłumaczeniu).
Śmierć Kurta zmieniła wszystko - twierdzi Vedder. Sam nie
wiem, czy wciąż jestem w stanie robić to, co robię. A jednak nie wycofał się
z czynnego życia muzycznego. Przeciwnie. Pospiesznie przygotował z kolegami z
Pearl Jam kolejny album, który ukazał się na rynku jesienią ubiegłego roku,
kiedy jeszcze nie zdążyły opaść emocje związane z sukcesem poprzedniej płyty
- Vs. Trudno oprzeć się wrażeniu, że wydarzenia z kwietnia 1994 roku nie
pozostały bez wpływu na charakter Vitalogy. Słychać to szczególnie w takich
utworach jak Last Exit i Immortality, w których Vedder stara się w jakiś sposób
usprawiedliwić- albo może wyjaśnić motywy ostatecznej decyzji, jaką podjął
Cobain. Robi to w taki sposób, jakby to była decyzja jego samego. I nic w tym
szczególnie szokującego. Chociaż bardzo różniliśmy się od siebie, mieliśmy
też - jak sądzę - bardzo wiele ze sobą wspólnego - uważa Vedder. Wyszliśmy
z podobnych środowisk: rozbite rodziny i tak dalej... W podobny sposób pisaliśmy
nasze utwory. A przede wszystkim ludzie reagowali na nie w podobny sposób.
Wyznaje też: Zawsze myślałem, że to ja odejdę pierwszy. Nie umiem powiedzieć,
dlaczego. Tak mi się po prostu wydawało.
Jeśli ktoś nie umie zapanować nad swoim życiem, czy będzie
zmuszony panować nad swoją śmiercią pyta Vedder w tekście Last Exit. I
pozostawia to pytanie bez odpowiedzi. Przy każdej okazji zapowiada również,
że każdy następny koncert Pearl Jam może się okazać ostatnim. Tak jakby i
on rozważał możliwość skorzystania z tego ostatecznego wyjścia.