Ostatnio niektóre grupy przeprowadzają się do Seattle tylko po to, żeby być zespołem stamtąd. Zaniepokojony tą tendencją Stone Gossard, gitarzysta Pearl Jam mówi: W przyszłości obróci się to przeciwko nim. Ludzie już myślą: „Ile dobrych zespołów może pochodzić z jednego miasta?!
Tym sposobem rockowa scena Seattle znalazła się na najlepszej drodze do zejścia na psy. Można jedynie żywić nadzieję, że i muzykanci, i bossowie biznesu rockowego znajdą sobie jakiegoś innego konika. Chociaż... co to pomoże? Wykończyli Manchester, wykończą i Seattle. No i oczywiście wszystkiemu winni są dziennikarze. Sam lubię używać określeń w rodzaju "klimaty pod Seattle", "o, grają jak w Seattle". Ale przychodzi czas, gdy trzeba się stuknąć w łeb.
Gdyby ta cholerna Nirvana nie nagrała Smells Like A Teen Spirit, byłby pewnie święty spokój. Mudhoney, Soundgarden i parę innych zespołów dłubałoby sobie coś dla własnej przyjemności i satysfakcji w studiu Sub Pop, a co lepiej zorientowani słuchacze dzieliliby to ich szczęście. A teraz... Wszyscy kupujemy gitary z lat sześćdziesiątych, szukamy na złomie Superfuzzów, Bigmuffów, WahWah i Cry Babies. Brudzik w brzmieniu plus delikatny odlocik i jazda.
To nasze życie jest okrutnym dowcipnisiem. Sprawia, że panuje moda na coś, co nigdy nie chciało mieć nic wspólnego ze słowem moda.
Była w Seattle zdrowa punkowa scena wspomina z łezką w oku Gossard. Ludzie grali sobie dla zabawy. Wszystko się rozwijało powoli, krok po kroku. Nikt nie gonił za kontraktami płytowymi. Nikt nie marzył o wielkich trasach. Każdy chciał po prostu wydać płytkę w tej małej lokalnej wytwórni Sub Pop, bo to była najfajniejsza rzecz, jaka się mogła zdarzyć. Teraz są inne priorytety.
Teraz już Eddie nie ma czasu na surfowanie o poranku, gdy mgła jeszcze nie opadła, a ocean jest lodowaty. Minęły te dni i noce spędzone na próbach w ciasnej piwnicy. Teraz muzycy Pearl Jam krążą po całym świecie z koncertami jak jacyś galernicy i pewnie niedługo zaczną mieć tego dość. Tymczasem Eddie Vedder, wokalista Pearl Jam, zwierza się: Nie potrafię opisać atmosfery, jaka panuje na scenie. Jakby przetaczała się przez nią wielka kula energii... Vedder na koncertach wędruje nad głowami fanów niesiony przez nich na rękach. Eddie nie lubi schodzić na dół. Czeka go tam tyle nieprzyjemnych rzeczy. Mówi: W Seattle, stan Waszyngton, kuźni kontrowersyjnej odmiany rocka, rodzinnego miasta takich zespołów jak Dwarves i Tad, wprowadzono właśnie prawo zakazujące kupowania niektórych płyt młodzieży poniżej lat osiemnastu.
Już widzę wszystkie te dzieciaki warujące przed sklepami i proszące dorosłych, by kupili im płyty. Jestem teraz w takim nastroju, że mam zamiar użyć słowa "fuck" więcej niż kilka razy na następnej
płycie. I kontynuuje: Cenzorzy nie próbują nawet zrozumieć muzyki, której zakazują. l nie obchodzi ich, że przez nich ten czy inny zespół nie będzie mógł nagrać następnej płyty. Musimy się temu przeciwstawić.
Następnej płyty, następnej płyty. Na razie Pearl Jam ma na swoim koncie tylko jeden album Ten, który do tej pory nieźle sobie radzi na przeróżnych listach i z którego wykrojono już trzy przeboje. Najpierw Alive, potem Even Flow, a nie tak dawno Jeremy. Kolejność jak najbardziej prawidłowa. Alive trzeba było dać na pierwszy ogień... Riff, że historia. I wspaniały śpiew Eddiego Veddera. Eddie śpiewa oczywiście we wszystkich utworach z Ten, ale na przykład w takim Once nie wyróżnia się szczególnie. Za to w wielu innych... Mamy riff i wymyślamy do niego partię wokalną. Wyobraźmy sobie, że słyszymy Pearl Jam po raz pierwszy i to w wersji instrumentalnej. Nikt, ale to nikt na świecie nie zaśpiewałby do tego takich melodii jak Eddie. Trzeba mieć wspaniały słuch i wyobraźnię jak Niagara, żeby operować tak ryzykownymi nutkami. Dziwne melodie plus przykuwający uwagę, niski głos równa się sztuka. A krótki Oceans? Nie znając tytułu i tak poczulibyśmy się jak pod wodą. Brzmienie wszystkich instrumentów i głosu jest tak ustawione i przetworzone, że mamy jedno wielkie wrażenie cholernego pływania. Nie słuchaj w wannie, bo się utopisz.
Pearl Jam to oprócz Gossarda i Veddera gitarzysta Mike McCready, basista Jeff Ament i perkusista David Abbruzzesse. Gossard i Ament grali już wcześniej razem w Green River. Później założyli Mother Love Bone, którego filarem był "odkryty" przez Stone'a wokalista Andy Wood. Gdy Andy zmarł w wyniku przedawkowania narkotyków, zaprzyjaźnieni z nim muzycy postanowili złożyć mu hołd. Z tą właśnie myślą powstała grupa Tempie Of The Dog, w której skład weszli Gossard, Ament, McCready oraz muzycy Soundgarden wokalista Chris Cornell i perkusista Matt Cameron. Nagrali razem płytę The Tempie Of The Dog. Gossard, Ament i McCready postanowili kontynuować współpracę. Dobrali sobie dwóch współpracowników - Veddera i perkusistę Jacka Ironsa, którego później zastąpił Abbruzzesse. Pierwszy tydzień wspólnego grania - mówi Gossard - był wyjątkowo intensywny. Po raz pierwszy od dłuższego czasu myślałem tak wiele o utworach, które grałem. Przychodziłem do domu, próbowałem zająć się czymś innym, ale nie mogłem. Brałem gitarę i przeżywałem to, co dziś zrobiliśmy. Nie mogłem się doczekać, kiedy wstanę nazajutrz i znowu wszystko ruszy. A ruszyło dość szybko. Nawet się nie spostrzegli, kiedy ich clipy zaczęły pojawiać się w MTV...
Pewnego razu MTV postawiło ich w dość trudnej sytuacji. Zaproszono grupę do udziału w programie Unplugged. Jak sam tytuł wskazuje, zabawa polega na tym, że gra się na instrumentach akustycznych. Taki koncert obnaża - mówi Gossard. A McCready dodaje: To cię zmusza do grania w inny sposób. Musisz inaczej spojrzeć na własne utwory. I znowu Gossard: Ludzie mają możliwość zobaczyć zespół od zupełnie innej strony niż dotychczas.
No właśnie -do takiego występu potrzeba sporo odwagi. Ponoć Pearl Jam wyszedł z opresji obronną ręką. W końcu muzyka zespołu jest taka naturalna i ma w sobie tyle bluesa. Co prawda McCready wychowywał się na Kiss i Black Sabbath, ale blues ceni nade wszystko. Wielkie wrażenie zrobił na nim przed laty film z Muddy Watersem.
Nie mogłem uwierzyć, że tyle czystej emocji może przekazać jeden człowiek. Zrozumiałem dzięki niemu, co chciałbym osiągnąć jako muzyk.
W grze obu gitarzystów Pearl Jam czuje się, że stawiają na spontaniczność, a nie na błyskotliwą technikę. Ich solówki i riffy są na ogół proste, a jednak nie pozostawiają uczucia niedosytu. Weźmy Once, Even Flow, Alive, Why Go. Nieskomplikowane rockowe sola, grane często z efektem Wah-Wah, przenoszą nas w przeszłość o jakieś dwadzieścia lat. Bez vaiowania, malmsteenowania i friedmanowania. McCready przyznaje, że nigdy nie przywiązywał wagi do technicznej strony grania: Pisma gitarowe męczą mnie pytaniami o technikę gry, ale ja nic im nie mogę powiedzieć. Gram jak gram! Tu chodzi o feeling, a nie o coś, co kojarzy się z matematyką. Nienawidzę matematyki!
Ament również stawia na instynkt. Pamiętam, że sięgnąłem po gitarę basową za sprawą punkowców, którzy przysięgali, że nigdy nie brali lekcji muzyki. Niewiedza muzyczna, brak gotowych przepisów, brak barier - to w rocku jedyna droga prowadząca do czegoś oryginalnego, czegoś niesamowitego. To jest to, co mi się podoba w naszym zespole - nie ma w nim żadnych reguł.
Instynkt, naiwność, szczerość i pewnie delikatny narkotyczny odlocik. Przynajmniej w przypadku Veddera byłoby to zgodne z rodzinną tradycją. Mój pradziadek, Indianin, był pod wpływem pejotlu i innych tego rodzaju środków - wyznaje Vedder. Prababcia Pearl robiła halucynogenne konfitury. Aż wstyd, że nie znamy na nie przepisu... Dżemik prababci Pearl. Jeszcze jakieś wątpliwości co do znaczenie nazwy? Mamy już dość mówienia o sobie - jęczy McCready. Ile można gadać o swoim zespole czy swojej gitarze. Gossard: Człowieku, jestem już wypalony. Wszystko, czego chcę, to wrócić do domu i dłuuugo odpoczywać. Marzą by znów się znaleźć w tym swoim Seattle. Ale jak każdy galernik muszą najpierw swoje odpracować.
IGOR STEFANOWICZ
Tylko Rock grudzień 1992