Pojawili się w 1991 roku na fali grunge'owej rewolucji, której głównym prorokiem był Kurt Cobain i Nirvana.
O ile jednak Nirvana eksplodowała i po niespełna trzech latach intensywnej kariery już jej nie było (Cobain zastrzelił się w 1994 roku), Pearl
Jam pali się do dzisiaj jasnym światłem.
Cztery lata temu zespół przechodził trudne chwile. Przez pół roku w amerykańskiej prasie i wśród muzyków toczyła się dyskusja, czy antykomercyjna postawa
Pearl Jam, polegająca na graniu tylko małych kocertów, nagrywaniu płyt, a nie przebojów, nierobieniu teledysków i nieudzielaniu wywiadów, jest szczera, czy jest
tylko pozą mającą podgrzewać atmosferę wokół zespołu i opóźniać ujawnienie, że "król jest nagi", że pięć lat po powstaniu grunge'u zespół nie ma już racji bytu i nie ma nic
do powiedzenia. Kiedy jednak spojrzy się na historię tego zespołu z czasów przed wydaniem debiutanckiego albumu "Ten", który nieoczekiwanie sprzedał się w nakładzie 7 milionów
sztuk, ich muzyka i postępowanie wydadzą się logiczne i konieczne.
W roku 1991 wszystko działo się bardzo szybko - tym szybciej, że rockowa publiczność znudzona była muzyką poprzedniej dekady, a nawet formą jej prezentacji. Lata 80. upłynęły całkowicie
pod dyktando nowego muzycznego medium, jakim było MTV. Liczyły się przeboje, a nie płyty i teledyski, nie koncerty. Grunge'owa rewolucja była buntem przeciwko takiemu stanowi rzeczy. Chodziło o zmianę pokoleniową - nowe pokolenie nastolatków,
generacja X, miało o wiele bardziej rockowe podejście do życia. Michael Jackson, Madonna, George Michael i cała mdła papka nadawana przez MTV im nie wystarczała. Chcieli mieć własną, mocną i wyrazistą muzykę.
Rewolucja zrodziła się w Seattle nieprzypadkowo. Zimne miasto Boeinga, Microsoftu i nieprzebranych lasów w północno-wschodnim krańcu kraju uchodziło za najgłębszą prowincję USA. Rzadko który zespół stamtąd robił ogólnokrajową karierę, mało kto również tam
docierał. Żeby zrobić karierę, należało po prostu wyjechać do Los Angeles albo Nowego Jorku. W samym mieście wytworzyła się więc świetna atmosfera dla muzyki niekomercyjnej. Zespoły grały dla przyjemności to, co lubiły. A lubiły ostrego, gitarowego rocka nawiązującego
do najświetniejszego okresu tej muzyki, czyli przełomu lat 60. i 70., oraz punkowej rewolucji w połowie lat 70.
Pearl Jam powstał w 1991 roku na gruzach formacji Mother Love Bone, która rozpadła się po śmierci wokalisty Andy'ego Wooda w 1990 roku. Muzycy wrócili do grania po kilkumiesięcznej przerwie już z nowym wokalistą i pod nową nazwą.
Album "Ten" powstał jeszcze w undergroundowych czasach. Zespół nie pomagał nim swojej karierze - brak przeboju, surowe brzmienie, tradycyjny, gitarowy rock, zaangażowane teksty, trudne tematy. Jak się jednak okazało, takiej muzyki potrzebowało nowe pokolenie nastolatków.
Ponure, antykomercyjne utwory, takie jak histerycznie zaśpiewany "Alive", w dużej mierze autobiograficzny utwór o trudnych relacjach matki ze swoim synem, czy niezwykle powikłany muzycznie "Jeremy" o chłopcu, który strzelał w klasie do swoich kolegów, stały
się wielkimi przebojami. Nieoczekiwanie zespół z dalekiej prowincji trafił na sam szczyt list sprzedaży.
Prawdopodobnie wtedy postanowili, co będą robić dalej. Przede wszystkim - nie dać się wykorzenić. Skoro ich kariera zaczęła się w Seattle i tam tkwią ich muzyczne korzenie, to powinni tam zostać. Skoro przez dziesięć lat mieli motywację do grania i tworzenia muzyki bez show-biznesu i wielkich koncertów, to może tak być dalej.
Skoro publiczność potrafiła dotrzeć do ich muzyki bez pomocy telewizji, prasy i wywiadów, to trzeba robić tak dalej. I tak jest do dzisiaj.
Robert Leszczyński
Gazeta Wyborcza czerwiec 2000