Binaural

Binaural

O dziwo 15. maja, czyli wg zapowiedzi, w sklepach pojawiła się szósta płyta Pearl Jam'u, Binaural. Uwielbiam tę chwilę, gdy wracam do domu z nowym albumem tego zespołu... to niesamowite przeżycie. Tym razem jednak nie było tak różowo, bo w drodze do miasta "wpadłem" z papierosami... ale już jest wszystko OK... no prawie... bo muszę jeszcze oddać te 60zł, które wydałem na tę przyjemność. Ale na szczęście... warto było! Płyta od pierwszego przesłuchania wydaje się wspaniała, może dlatego, że do kilku utworów "przyzwyczaiłem" się już wcześniej... (właśnie za to nie lubię MP3... to strasznie kusi!)
Opakowanie przypomina troszkę Yield'a, jest tylko troszkę "poprawione". Wszystko estetycznie wygląda, w środku znajduje się książeczka, w której pierwszy raz w historii zespołu znajdują się wszystkie w miarę kompletne teksty piosenek, parę zdjęć i tyle. Żadnych niespodzianek, ale to nie jest przecież najważniejsze. Liczy się muzyka... Pierwsze trzy utwory przypominają o starych (dobrych) czasach - szybkie rockowe kawałki. To po części zasługa nowego perkusisty, Matta Camerona (Soundgarden), ktory napisał muzykę do Evacuation (co od razu słychać). Potem czeka nas piękna chwila oddechu... Light Years (utwór napisany przez Veddera w hołdzie zmarłemu przyjacielowi). Mogę powiedzieć tylko tyle, że ta piosenka "gra" na moich uczuciach.
Następnie słyszymy coś znajomego, to Nothing As It Seems, puszczane od dawna w radiu oraz pierwszy "binauralny" utwór (wszystkie są zaznaczone gwiazdką pod tekstem). Polega to na specjalnym zmiksowaniu poszczególnych ścieżek. Efekt? Trzeba posłuchać samemu, najlepiej na słuchawkach. Więcej na temat tej techniki można przeczytac pod tym adresem: www.binaural.com Kolejna pozycja to piękna balladka - Thin Air, która niesamowicie brzmi w wersji studyjnej. To dzieło Stone Gossarda. Teraz coś szybszego, choć nie tak bardzo, czyli Insignificance - dowód na to, że Pearl Jam się jeszcze nie starzeje. Potem chwilka relaksu, czas na rozmyślania, magiczne Of The Girl. Tutaj najlepiej słychać "binauralność". Trochę tu jak w kalejdoskopie... na przemian, czyli czas na ostrzejszy Grievance, który chyba jednak lepiej zabrzmiał na przedpremierowym występie w talk-show u Letterman'a. Taka jest przynajmniej opinia wielu ludzi... mi się podoba tak jak jest.
Na płycie pojawiło sie wiele nowości, do których nie byliśmy przyzwyczajeni. Jest bardzo dużo różnych efektów, nie tylko na gitarze. Pojawiaja się też nowe instrumenty (np. skrzypce w Parting Ways) oraz inne dźwięki... na początku Rival... czyżby to był "piesek" :-)? No i kolejna piękna, smutna piosenka: Sleight Of Hand - tekst Veddera (który bardzo dużo zrobił na tej płycie) i muzyka Jeffa Amenta (od razu "rzuca" się w uszy jego bas). Zaraz potem mamy do czynienia z pewną nowością... jakaś mandolinka... to jakiś osobisty projekt Veddera. Wstęp do ostatniej piosenki (Parting Ways) przypomina troszkę Long Road - podobny styl + skrzypce, na których gra April Cameron (czyżby rodzina Matta?). Potem około trzy minuty ciszy i... niespodzianka, która zawsze można znaleźć na końcach albumów Pearl Jam'u... kilkusekudnowe stukanie na maszynie. Żart, czy ma to jakiś głębszy sens? Zobaczymy, co chłopaki będą mówić na ten temat w wywiadach.

Opisałem tylko swoje ogólne wrażenia, niech nikt nie bierze tego poważnie. Moje odczucia są troszkę subiektywne, ale mimo tego mam nadzieję, że nie będą odbiegały zbytnio od Twojej opinii. Nie starałem się nawet jeszcze interpretować tekstów, niech każdy zrobi to sam, w swiom własnym zaciszu...

Oto lista utworów znajdujących się na nowej płycie:

Lista piosenek, które nie "zakwalifikowały" się na płytę:


okładka w środku + autografy


Recenzja z "Gazety Wyborczej":

Ostatni taki kwintet

Polska publiczność zawsze miała inklinacje do grunge'u, posthippisowkiej muzyki z Seattle, osadzonej w klimacie rocka lat 60., z domieszką punka. Ostatnim stróżem świętego ognia rockowego renesansu początku lat 90. pozostaje Pearl Jam.
Ich świeżo wydany, pierwszy od ponad dwóch lat studyjny album "Binaural" nie jest taki jak poprzednie. Eddie Vedder zmienił sposób śpiewania i barwę głosu. Otwierający płytę "zeppelinowski" "Breakerfall" śpiewa jakby zupełnie inny wokalista. Płyta zawiera surowe, choć ciepłe gitarowe brzmienia i aranżacje w stylu aktualnym od 30 lat. Na takie antykomercyjne szaleństwo może sobie pozwolić zespół ufny w swój kompozytorski i wykonawczy talent. Dzięki temu płyta jest ponadczasowa, kameralna i jak wszystkie płyty z tego nurtu sprawia wrażenie jakby zarejestrowanej w studiu na żywo. Rezygnacja z formalnej zabawy brzmieniem i zamierzona surowość nie przysporzą jej masowej publiczności, ale eksponują istotę tej muzyki, a więc świetne kompozycje, teksty, wykonawstwo, klimat, a przede wszystkim wokal.
Cała płyta, choć antykoniunkturalna, składa się niemal z samych hitów. Oprócz "rockera" "Breakerfall" i równie ostrych "God's Dice" i "Evacuation", których mam nadzieję, nie zabraknie na ich koncercie 15. czerwca w katowickim Spodku, reszta płyty ma charakter balladowy. Są to różnorodnie zaaranżowane nastrojowe kompozycje takie jak "Nothing As It Seems", "Of The Girl", a zwłaszcza zamykające "Sleight Of Hand" i monumentalny, wzbogacony o partię smyczków "Parting Ways". "Binaural" jest siódmą płytą jednego z niewielu zespołów w dziejach rocka, których dyskografię warto mieć całą, bo jeszcze nigdy nie nagrał on słabego albumu.

Robert Leszczyński

Tutaj znajduje się wyjaśnienie tajemniczego obrazka z okładki (w j. angielskim)
A tutaj ten sam tekst w języku polskim (tłumaczenie: ZIP Lubartów)