Nie wiem być może od tego zespołu wymagam więcej. Być może nawet najwięcej. Ale pamiętam, że gdy pierwszego listopada 1996 roku wychodziłem z ich koncertu, byłem - przepraszam wszystkich tych co wtedy tam byli lub być nie mogli - lekko zawiedziony. Ten koncert, dla mnie, to były jedynie momenty. Takie, ze "mrówy" i ściska za gardło... Nie wiem, być może miałem nieszczególny nastrój, bo w końcu dzień był dość ponury. Czy jednak na pewno? Dziś, gdy słucham płyty z podobnego koncertu, mam niemal identyczne odczucia. Tu też są jedynie momenty. Też bardzo ważne i piękne. Ale całej płycie brak magii. Czegoś, co zawsze tak trudno opisać, a co tak łatwo odczuć. Brak temu spektaklowi tempa, dramaturgii. Jest cudnie gdy graja "Daughter" i "Elderly Woman Behind A Counter In A Small Town", ale czar pryska przy następnych w kolejce Untitled i MFC. Jest zabójczo i przejmujaco w Off He Goes i anielskim Nothingman, ale zespoł sam wszystko psuje w zagranym troszkę nierówno Do The Evolution. I co z tego, że chwilę poźniej mamy też ładny, akustyczny Better Man i jeszcze ładniejszy - wreszcie coś magicznego - Black, skoro Vedder i spółka chrzanią na koniec swoim graniem Fuckin' Up Neila Younga z jego całkiem fajnej płyty Ragged Glory. Pewnie się czepiam. Pewnie wszystkich szlag trafi gdy to przeczytają. Ale ja za bardzo lubię ich muzykę, by móc napisać, że jest naprawdę pięknie.
(4 gwiazdki) GRZESIEK KSZCZOTEK
Lista utworów znajdujących się na tej płycie: