Ponownie do studia Vedder, Gossard, Ament, McCready
i Abruzzese weszli w marcu 1993 roku. Wybrali Site w Nicasio, wkomponowane w przepiękne wzgórza
otaczające San Francisco. Spędzili tam prawie dwa miesiące. Efektem jest album o nazwie VERSUS.
Niesie on ze sobą czterdzieści sześć minut muzyki przedstawionej w dwunastu odsłonach.
Muzyki innej niż ta, która wypełniła "Ten". Jest ona szybsza, ostrzejsza a zarazem dojrzalsza.
Widać także wpływy muzyki lat siedemdziesiątych.
Nagrania poszły dobrze, gorzej było z... tytułem zbioru. McCready proponował "A Shark In Blood Waters", Ament
"Paul's Dead", Vedder "Al" (na cześć pisarza Alistera Growleya) - ale te tytuły podobały się wyłącznie ich autorom.
W końcu Eddie zaproponował tytuł "Vs" (versus - przeciwko) i tak ostatecznie stanęło.
Na okładce widnieje widok owcy próbującej przecisnąć łeb przez drucianą siatkę ogrodzenia. Jest to symbol presji,
z jaką spotkał się w tym okresie opisywany zespół.
Idąc dalej tym tropem, piątka z Seattle postanowiła, że nie zrealizuje żadnego teledysku do piosenek z nowej płyty.
Jeff Ament tłumaczy to tak: Nie chcę, aby za dziesięć lat nasze numery pamiętano jako wideoklipy.
17 pażdziernika 1993 roku, podczas pierwszego dnia sprzedaży "Vs", sklepy opuściło aż trzysta piędziesiąt tysięcy
egzemplarzy tego albumu! Nie był to jedyny rekord, bo w ciągu pierwszego tygodnia na zakup "Vs" zdecydowało się milion dwieście
tysięcy osób. Potem znalazło się jeszcze blisko cztery miliony chętnych. Ludzie z Epic dają głowę, że gdyby płytę promował choć jeden
teledysk, sprzedaż mogłaby być nawet dwukrotnie większa.
A oto recenzja z czasopisma "Tylko Rock":
Druga płyta to nie tylko kontynuacja stylu pierwszej, ale tez zwiekszenie ilości drobnych przeszczepów z innych charakterystycznych narzeczy rockowych. Nie rezygnując z wypracowanych przez siebie konwencji brzmienia, aranżacji i, co najważniejsze, intensywności przekazu, Pearl Jam wypływa na szersze, lecz zarazem głębsze wody muzyczne. Robi to bez większych kompromisów. Liczne wątki melodyczne pokrewne rockowi z amerykańskiego Południa, a nawet... muzyce country, tylko w nieznacznym stopniu łagodzą grunge'owe ostrze.
Tu i ówdzie mamy coś z okolic Marillion ("Leash"), nawet muzyka Cream daje o sobie znać ('Blood'), nie mowiąc o Led Zeppelin ("Animal")... Ale tak naprawdę - prosze wybaczyc mi to porównanie - siła muzyki z "Vs", podobnie jak autentycznej muzyki ludowej, jakby wymyka się analizie. Na pewno styl wykonawczy bardzo dużo zawdzięcza poszczególnym muzykom. A muzyczna calość staje się nieco... bezosobowa. Gdyby Vedderowi zabrakło na przykład tej dzikości w głosie... Gdyby tylko powielal to, co stworzył wcześniej- zabiłby tę muzykę. Nie jest ona kompozycyjnie odkrywcza, ale też w żadnym momencie nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Inwencji aranżacyjnej ciągle muzykom nie brakuje i grają z czadem.
Wydaje mi się, że "Vs" to jakieś pojednanie ze starszą muzyka rockową. Ale "Animal" - który jest zeppelinowy w rytmice i w proporcjach między instrumentami a głosem wokalisty - okazuje się jednak pearljamowo żywiołowy i krwisty. Podobnie jest w "Blood", w którym grunge'owy czad przełamuje poczatkową konwencję, a wyzwolona siła - nie tylko wyżyłowanego głosu Veddera - pcha ku jamowej codzie. Progresja akordowa działa jak potężny młot.
Bardziej hitowe - jeśli to określenie w ogóle można zastosować do muzyki Pearl Jam - jest "Glorified G." . Szybkie tempo i ruchliwe akordy, do tego harmonie wokalne i bardziej wygładzone solo gitary zmiękczaja nieco surowy styl gry. Spokojniejsze kompozycje - jak balladowe "Elderly Woman Behind The Counter In A Small Town" - bardziej konsekwentnie trzymaja się z dala od grunge'owych ekscesów brzmieniowych. Ten utwór wręcz szokuje stylem wstawek gitarowych, imitujących fortepian. Z kolei "Rats", mimo funkującego basu i dziwnych przesterów gitary, dzięki mocnej, unisonowej progresji gitar przypomina pseudopsychodeliczny T-Rex. A ostatnie na płycie "Indefferences" to wycieczka w jeszcze inną stronę. Wybrzmiewające długie dzwięki, subtelne flazolety i delikatne motywy w basie przeplatają się z głosem Veddera. Ten stopniowo nabiera coraz bardziej konkretnej barwy i... znika na końcu w tle. Mało tego: Pearl Jam proponuje nieoczekiwanie niemalże artrockowy "Leash". Mimo przesterów, kłębiących się gitar i rozdzierającego śpiewu wokalisty udaje się tu stworzyć coś w rodzaju grunge'owego pastiszu tamtego stylu.
"Vs" świadczy, że Pearl jam nie mieści się w jakiejś wąskiej kategorii rockowej... Także na tej płycie teksty Veddera, nigdy nie wpadające w banał, nadają repertuarowi szczególny ciężar gatunkowy. Zespół świetnie uniósł brzemię swojej sławy.