Kolia z pereł dla dwunożnych

Wiadomość o pracach nad "On Two Legs" po raz pierwszy przeciekła w październiku z niemieckich stron internetowych. Z początku potraktowano tę informację z dystansem, jak typową kaczkę dziennikarską. Jak to - zespół zajęty wielką trasą koncertową, miałby zajmować się kolejną płytą? Kiedy poprzedni album jest jeszcze całkiem świeży? To nielogiczne! A jednak- Pearl Jam jest zupełnie nieprzewidywalny, jeżeli chodzi o sprawy własnej promocji i reklamy. Poniekąd tłumaczy to powyższy cytat, chociaż... Powszechnie wiadomo, że im ktoś bardziej odsuwa się od mediów (patrz np. niechęć Eda do wywiadów: "to nie tak, że ich nie lubię, po prostu kiedy mam ich parę pod rząd, to staję się cyniczny i nie odpowiadam w taki sposób, w jaki bym chciał, bo jestem strasznie znudzony (...). Skoro, do cholery, jestem artystą i oddziaływuję na wielu ludzi, to powinienem mieć zagwarantowaną wolność robienia tego, co chcę i mówienia o tym na własny sposób; po doświadczeniach z prasą mam wrażenie, że właściwie nie wolno mi tego wyrażać tak, jak chciałbym..."), tym większą sensację wzbudza choćby najmniejsza pogłoska na jego temat. To coś jak bumerang - rzucasz go w jedną stronę, a ten wraca ze zdwojoną siłą... To chyba właśnie sprawiło, że przyjemnie zaskoczeni tym mikołajkowym prezentem fani, rzucili się na płytę, nie dowierzając szczęściu... Dzięki temu "On Two Legs" z miejsca wskoczyło na piętnaste miejsce Bilboardu, by piąć się w górę. Nic, tylko przestać promować płyty...
Ale nawet jeśli któryś z wielbicieli Veddera i spółki płyty jeszcze nie posiada, to i tak pewnie wie, że zostało tam zarejestrowanych 16 utworów z tournee promującego "Yield". Nagrań dokonywano od czerwca (od występu w Montanie) do ostatniego koncertu w West Palm Beach, FL. Każdy z poprzednich albumów składa się na mniej więcej jedną piątą "On Two Legs". Jak na złość, z debiutanckiego i chyba najpopularniejszego krążka wybrano tylko dwie kompozycje - "Black" i "Even Flow". Pewnie większość tych, którzy płytę mieli już w ręku, od razu przeleciało wzrokiem po spisie utworów w poszukiwaniu "Jeremy"... Nic z tego, Eddie za bardzo lubi się drażnić ze swoimi fanami i z premedytacją chyba pominął to, na co wszyscy czekali. Nie zabrakło natomiast "Do The Evolution", utworu, który doczekał się wideoklipu. Nie ma porównania do wykonania z "Yield"! Trudno było przypuszczać, że z tego -już i tak bardzo mocnego utworu, da się wykrzesać jeszcze więcej energii. Wściekłe gardłowe ryki, trwają ponad trzy minuty i uwierzcie - naprawdę brzmi to jak krzyk człowieka świadomego nadchodzącej zagłady. „Czasem mam uczucie, jakby kto inny śpiewał, nie ja... I chyba tak właśnie jest- na przykład w tym kawałku wyrażam się jako istota ludzka, kompletnie pijana rozwojem technologii i zdolnościami współczesnego człowieka. Istota zachłyśnięta, zafascynowana i jednocześnie ignorująca to (...). Kiedy tworzę, jestem jak facet w buldożerze, który wyrywa drzewa z korzeniami i jest podniecony gdy widzi, w jakim stopniu jest zdolny manipulować przyrodą. Kiedy śpiewam, mój głos staje się samodzielnym bohaterem utworu. Z całych sił pragnie wyrazić tę energię zawartą w moich myślach, w słowach. Nie może to wiec być ten sam normalny głos którym śpiewałbym żonie albo znajomym. W połączeniu z piosenką rodzi się właściwy jej tylko sposób wyrazu- inny ja".
Nie znaczy to jednak, że "On Two Legs" to całkowicie nowe odkrycia muzyczne zespołu. Nie, powiedziałabym nawet, że utwory nie różnią się tak bardzo od oryginałów. Od czasu do czasu pojawiają się popisy gitarowe ("Do The Evolution", "Even Flow", "Black"), które właśnie na koncertach mają największą szansę objawić się w tym nasileniu. Na krążku można łatwo odnaleźć ukłony muzyczne w kierunku Neila Younga, z którym przecież zespół miał jakiś czas temu "romansik" (patrz projekt "Mirror Ball"). "Daughter została rozszerzona o wers z "Rockin'In The Free World" - dzięki temu oryginalna wymowa tego kawałka została zmieniona z optymistycznej na całkiem smutną. "Córka" i jej problemy przenoszą się z domu na ulicę, gdzie nie ma szans poradzenia sobie z nimi. Spółka Dżemowa w ogóle wykazuje preferencje do przerabiania tego utworu na potrzebę chwili. Na jednym ze starszych bootlegów live, wydanym w Australii, "Daugter" zarejestrowano z wplecionym fragmentem "Another Brick In The Wall" Pink Floyd. Klimat youngowski, przewijający się na płycie podkreśla ostatni numer - "Fuckin'Up", tegoż giganta rocka.
Geneza nazwy płyty jest nie do końca jasna. Według Annie Ohayon, rzecznika grupy, odnosi się ona do pewnego żartu znanego i zrozumiałego tylko dla członków zespołu. Natomiast tu i ówdzie słychać głosy, że pomysł wziął się od utworu Queen "Death On Two Legs". Można by tu posnuć dywagacje na temat kondycji zespołu... Mercury nazywał kogoś lub coś, co go otaczało i wykorzystywało, dwunożnym trupem. Cokolwiek miał na myśli, łatwo można takie stwierdzenia zinterpretować na własny użytek. Może podobne doświadczenia znają z autopsji członkowie Pearl Jam? Czy udało im się przezwyciężyć problemy i postanowili w tej zakamuflowanej formie obwieścić to światu? Warto może zwrócić uwagę na to, co o pracy nad koncertówką powiedział Stone Gossard: "Tym razem fantastycznie się bawiliśmy w studiu. (...) Pewnie dzięki temu, że wreszcie lepiej się nam ze sobą żyje. Lepiej się rozumiemy. Najlepsze koncerty, jakie udało się nam zagrać w ciągu całej naszej kariery, to właśnie te z ostatniej trasy. Kiedyś byliśmy pod działaniem zbyt wielkich stresów, ale tym razem wszystko szło jak po maśle". Gitarzysta nie chciał się wdawać w szczegóły, jakie to ciśnienia psuły atmosferę. Więcej na ten temat miał do powiedzenia Jeff: "Myślę, że wreszcie nauczyliśmy się zostawiać nasze ega poza drzwiami studia - to bardzo pomaga. Gdy ktoś ma inny pomysł czy własny utwór do zaproponowania. W moim przypadku chodziło głównie o pracę z Eddiem i Stonem. Są bardzo utalentowani, ale mają bardzo silne osobowości, przez które trudno się przebić. Czasem nie wiedziałem, jak sobie z nimi poradzić i wytwarzała się między nami agresja. Na szczęście doszliśmy do kontaktu i teraz rozwiązujemy niejasności na drodze przyjacielskiej komunikacji". A Mike dodaje: "Kiedyś po prostu bałem się Eda, obchodziłem się z nim jak z jajkiem. Teraz czuję się w kontaktach z nim o wiele bardziej swobodny - dużo rozmawiamy i przebywamy razem". W takim razie, należą się gratulacje, skoro po ośmiu latach grania, panowie wreszcie odnaleźli wspólny język - lepiej późno niż wcale!
Zespół postanowił elegancko zachować się w stosunku do chorego Jacka Ironsa. Ponieważ miał on duży wkład w "No Code", grupa postanowiła nie rejestrować na koncertówce utworów bezpośrednio związanych z Jackiem ("Who We Are", "In My Tree") - siłą wyższą, grałby je Matt Cameron. To tak, jakby mówili: twoje miejsce czeka, trzymamy je dla ciebie. Inny przykład niezwykle sympatycznego zachowania, to umieszczenie na okładce zdjęć wszystkich, zaangażowanych w trasę "Yield". Grupa ujęła się również za dzieciakami aresztowanymi podczas koncertów w Raleigh, NC i Hartford, CT. W PS poprosili lokalne komisariaty o łagodne potraktowanie incydentów. Kiedy poproszono o komentarz szeryfa Raleigh, Mitcha Bowna, powiedział on: "Ale o kogo w ogóle chodzi? Pearl Jam kto?"
On chyba nie słuchał jeszcze tej płyty, ale was serdecznie zachęcam.

Ewa Śródka

Brum, styczeń 1999