Polscy muzycy o Pearl Jam

Kiedyś MTV nadało koncertową wersję ich utworu Alive. I spodobało mi się, bo grali po nowemu i po staremu jednocześnie. Grali w takim stylu posthendrixowskim, postcreamowym.

Najbardziej lubię ich za pierwszą płytę – Ten. Jest piękna, bogata brzmieniowo, harmonicznie. Nostalgicznie mnie nastraja... Vs i Vitalogy już nie robią na mnie takiego wrażenia.

Generalnie gitarzyści Pearl Jam nie należą do wirtuozów, ale mają to „coś”. Zresztą ten zespół nie powinien mieć w składzie technika-wirtuoza... Pearl Jam jako jeden z pierwszych zesołów lat dziewięćdziesiątych powrócił do brzmienia starych wzmacniaczy – Vox, Fender czy Marshall – i starych gitar – Gibson czy Fender. Jakby na nowo odkrył. I za to mu cześć i chwała.

Łykam całą płytę Ten w zasadzie bez wyjątków. Może wyróżniłbym Even Flow, na pewno – Jeremy. Są to utwory, które znam na pamięć i w każdej chwili mógłbym je zagrać. Oczywiście zastanawiająca jest dla mnie postawa Eddiego Veddera – ten jego niepokój w głosie i w zachowaniu. Vedder to duża osobowość, aczkolwiek wydaje mi się, że jest to zespół bez lidera, wszyscy razem tworzą muzykę. Bardzo charakterystyczny jest też basista, o którym mało kto mówi. A jest to – jak mi się wydaje – motor tego zespołu.

PIOTR ŁUKASZEWSKI (IRA)


Pearl Jam to przede wszystkim doskonały wokalista, Eddie Vedder. O jego klasie już świadczy fakt, że uznawany jest przez takich ludzi jak Bob Dylan. Natomiast sam zespół jest chyba kontynuacją Mother Love Bone, który – może dlatego, że tak krótko istniał – zapowiadał się jako genialna kapela. Pearl Jam to obok Nirvany i Soundgarden jeden z najlepszych zespołów z rejonu Seattle. Każdy z nich grał inaczej. Nirvany – wiadomo – już nie ma. A Pearl Jam jest bardziej tradycyjny, mocniej siedzi w tradycji amerykańskiej niż Soundgarden, który jest chyba bardziej „brytyjski”. W Soundgarden słychać Led Zeppelin, a w Pearl Jam – grupy zza Atlantyku. Tak, że jest to bardzo amerykański zespół.

Gitarzyści mówiąc szczerze, nie robią na mnie wielkiego wrażenia, jeśli chodzi o ich popisy solowe. Nie dlatego, żeby byli źli. Nie grają takich superfajnych rzeczy, jak na przykład Joe Perry z Aerosmith. Ale mają doskonałe pomysły muzyczne. Są kapelą z klasą. Chyba trochę bardziej wolę Ten niż Vs. Uwielbiam początek i koniec Ten, ale jest to bardzo jednorodna płyta. Tak jakby wziąć jeden temat, rozwijać go, robić różne wersje. A z płyty Vs cudowny jest utwór Rats i ostatni – dziwna, wolna ballada. Do najnowszej płyty jeszcze nie potrafię się odnieść. Wszyscy ją kochają, więc wolę sobie na razie odpuścić, poczekać, aż emocje opadną. Wtedy już nikt mi nic nie będzie mówił na temat tej płyty i posłucham jej sobie po swojemu...

JAROSŁAW SIEMIENOWICZ

(Proletaryat)


Moją uwagę zwróciło Alive, które chodziło w MTV w wersji koncertowej. I mogę stwierdzić, że mnie to nagranie rzuciło na kolana, jak też zresztą cała płyta Ten, którą później dostałem. Podobało mi się wszystko: sposób, w jaki śpiewa Eddie Vedder, sposób, w jaki grają. Brzmienie... Po prostu bardzo ładna, bardzo świeża płyta jak na tamte czasy. Słuchałem jej bardzo dużo. Co prawda nie wygrywa – moim zdaniem – z inną produkcją, w którą zaangażowani byli ci sami muzycy, z Temple Of The Dog... Tam są ładniejsze piosenki...

Natomiast im dalej w las, tym troszeczkę gorzej. Druga płyta Pearl Jam jest jakby kontynuacją Ten, ma jeszcze coś w sobie, ale trzecia nie dociera do mnie. Jest za hałaśliwa, jakaś taka rozkojarzona. Jest wspaniałe nagranie, które znalazło się na drugiej stronie maksisingla Jeremy, taka prawie ballada hendrixowska, dzieło geniusza. Niestety, ten utwór nie znalazł się na ich ostatniej płycie.

MARCIN ŻEBIEŁOWICZ (Hey)