Alive (Ten, 1991) Once (Ten, 1991) Footsteps (Jeremy SP, 1992)
Historia rocka to właściwie zbiór przypadków: ten spotkał
tamtego, który znał tego, co to grał z tamtym, połecił mu go i wylądowali
na próbie w piwnicy u tego zezowatego, basisty. Podobnie ingerencji Opatrzności
zawdzięczamy fakt, że Jack Irons, były perkusista Red Hot Chili Peppers,
podrzucił demówkę z pięcioma numerami seattlowskich weteranów swojemu
koledze od kosza z San Diego, znanemu jako Eddie Vedder. Ten przesłuchał ją,
nie przestając obsługiwać pompy na stacji benzynowej, gdzie pracował. Rano
(bo pracował w nocy), by przewietrzyć się po dusznych oparach benzyny,
wyskoczył posurfować. A kiedy wrócił do domu swojej przyjaciółki przy
Mission Beach, z miejsca wysmażył trzy teksty. Tak powstało opus magnum Pearl
Jam i jedno z rockowych arcydzieł wszechczasów.
Jeremy (Ten, 1991)
Glorified G (Vs, 1993)
Dissident(Vs, 1993)
Rats (Vs, 1993)
Blood (Vs, 1993)
Spin The Blask Circle (Vitalogy, 1994)
Immortality (Vitalogy, 1994)
BARTEK ROZICZYŃSRI
Piosenki połączone były wspólnym wątkiem, historią, którą
Vedder częściowo wymyślił, a częściowo oparł na faktach. Stąd popularna
nazwa "miniopera". Eddie swoje nagranie do otrzymanych podkładów
zatytułował jednak Mamasan, starannie zapakował w pudełko opatrzone odbitymi
na ksero grafikami i odesłał kompozytorom. Legenda chce, że po jego
odebraniu, basista Jeff Ament zadzwonił do gitarzysty Gossarda i powiedział
tylko: Stone, lepiej tu przyjedź. Vedder zaś wspomina: Następną rzeczą, jaką
pamiętam jest to, że leciałem do Seattle. A jeszcze następną granie "Alive"
- to pierwsza piosenka, którą wykonaliśmy jako Pearl Jam. Siedzieliśmy w
piwnicy takiej małej galerii. Połowę słów miałem już w głowie, część
była po prostu improwizowana. Po pięciu dniach mieli gotowy repertuar, szóstego
zagrali go na żywo, a siódmego zaczęli to wszystko nagrywać. Amen.
Pierwszy odcinek trylogii, Alive, napisany został do
kompozycji Gossarda, wcześniej roboczo zatytułowanej Dollar Short. Każdy mówi
o nim, jakby był afirmacją życia - opowiadał Eddie - naprawdę się z tego
cieszę, to świetna interpretacja. Ale "Alive" jest... Jest
koszmarem. Tekst opowiada o chłopcu zniewolonym zaborczą miłością matki, która
widzi w nim zastępstwo zmarłego ojca. Nawet gdyby wyszła za kogoś innego, i
tak nikogo nie kochałaby bardziej od tamtego - Vedder snuje wstrząsającą
egzegezę na łamach "Rolling Stone" Wiesz jak to jest: pierwsza miłość,
te sprawy...I koleś umiera. Jak go odzyskać? Jest syn. Wygląda dokładnie jak
ojciec, to niesamowite. Więc ona go pragnie. A chłopak jest tego zupełnie nieświadomy,
nie wie, co się, cholera, dzieje. Wszystko, co wie to „I’m still alive"-
te trzy słowa, zupełnie od czapy. Druga zwrotka: "Oh, she walks slowly
into a young man's room /I can remember to this very day/The look, the look"
(ona wolno wchodzi do pokoju chłopaka/pamiętam jak dziś/spojrzenie,
spojrzenie - Przyp- bak). Nie mówię niczego więcej. A ponieważ śpiewam
"spojrzenie, spojrzenie” każdy myśli, że chodzi o jej twarz. Nie
chodzi o twarz. Spojrzenie pada między jej nogi.
Alive trafił oczywiście na debiutancki album Pearl Jam i
jest chyba jego najmocniejszym punktem. To on doprowadził do szaleństwa tłum
na warszawskim Torwarze, odśpiewywany wspólnie z zespołem refren dobiegał
wtedy jakby z wrzącego kotła. Naprawdę, mamy szczęście, że mogliśmy być
tego świadkami.
W kolejnej części Mamasan - Once, pierwszym numerze na Ten
(jeśli nie liczyć nie opisanego, instrumentalnego Master/Slave), bohater staje
się notorycznym mordercą:I got a 16 gauge buried under my clothes. I play -
Mam szesnastkę pod ubraniem. Gram. Część trzecia, Footsteps, opowiada o jego
egzekucji, chłopak obwinia tam matkę. Riff Gossarda, na którym ją oparto,
wykorzystał też Chris Cornell do projektu Temple Of The Dog (jego wersja nosi
tytuł Times Of TroubIe). Być może dlatego Pearl Jam opublikował Footsteps
tylko w wykonaniu koncertowym na stronie B singla Jeremy.
Niewątpliwie Vedder napisał trylogię, a zwłaszcza Alive częściowo
na podstawie osobistych przeżyć. Przez długi czas był wychowywany przez
ojczyma-o czym nie wiedział. Swojego ojca poznał dopiero na łożu śmierci,
gdy ten umierał na stwardnienie rozsiane. Dziwne, między mną, a moim ojcem
jest tyle podobieństw. Wyglądam tak, jak on. Ludzie z mojej rodziny, chcąc
nie chcąc, patrzą na mnie, jak na jego zastępcę. Stąd wzięło się "Alive".
Na tym nie koniec inspiracji: duży wpływ - co potwierdza Ament - miała nań
Quadrophenia The Who (Eddie powiedział kiedyś, że powinien wysyłać Pete'owi
Townshendowi kartki na Dzień Ojca). Zawarł wreszcie w trylogii kilka wątków
zaczerpniętych z doniesień prasowych. Na przykład o mordercy prostytutek z
San Diego.
W całości, wraz z objaśnieniami, wykonali Mamasan w czerwcu
1992 roku, na koncercie w Zurychu. Zazdroszczę posiadaczom bootlegów.
Historia wyczytana przez Eddiego w jakiejś gazecie była
natomiast z pewnością głównym powodem powstania utworu Jeremy. Utworu
opowiadającego o nastolatku, który zastrzelił się na oczach klasy.
Naprawdę nazywał się Jeremy Wade Delle, miał szesnaście
lat i chodził do Richardson High School (Teksas) przy 1250 W. Belt Line Road.
Przeniesiono go tam z Dallas. Feralnego dnia nie przyszedł na pierwszą lekcję
- nauczycielka angielskiego kazała mu iść do sekretariatu po pisemne
pozwolenie na uczestnictwo w kolejnej (ja też nie wiem, o co chodzi). Około
9:45 wrócił, ale z pistoletem. Proszę pani, mam to, po co naprawdę poszedłem
- powiedział, przytknął lufę do ust i wypalił, na oczach trzydziestu innych
dzieciaków.
Jeremy pochodził z rozbitej rodziny, mieszkał z ojcem, który
rozwiódł się w 1979 roku. Mimo, iż edukacyjna machina wtłoczyła chłopca w
program "dostosowawczy" jako zamkniętego w sobie i
nieprzystosowanego, koledzy wspominali go jako przyjacielskiego gościa, bez śladu
psychicznych zaburzeń. Zostawił pożegnalny list, którego treści nie ujawniła
policja.
Nie był to pierwszy przypadek samobójstwa ucznia w tej
szkole. Trzech odebrało tam sobie życie w ciągu półrocza 1988 roku. A
tragedia podobna do tej Jeremiego, wydarzyła się już w 1985 roku w Arlington,
gdzie siedemnastoletni chłopak zastrzelił się na oczach kolegów podczas zajęć
z teatru.
Niestety, podobnie jak w przypadku nirvanowej Polly, życie
dopisało do piosenki Eddiego smutny epilog. W ubiegłym roku niejaki Barry
Loukaitis, szesnastolatek z Seattle, zabił dwóch kolegów z klasy oraz
nauczyciela matematyki. Powołał się na wpływ wideoklipu Pearl Jam, który
zaprezentowano jako dowód w sądzie. Sprawa w toku.
Pierwszy klip zespołu, autorstwa Marka Pellingtona, jest
rzeczywiście znakomity i bardzo sugestywny. Kiedy zdobył kilka nagród MTV w
1993 roku, Vedder wyszedł na scenę z chłopcem, który tam występował, mówiąc:
Nie martwcie się. On żyje. Po czym dodał odbierając statuetkę: Jeżeli to
nie za muzykę, to powinienem zastrzelić się na oczach klasy.
Problem posiadania broni i jej szczególnego znaczenia w
amerykańskiej kulturze, został poruszony w numerze Glorified G, z drugiej płyty.
Nie wnikając, myślałem że artysta śpiewa tam o "gloryfikowanej wersji
pelikana" i ulżyło mi, kiedy do podobnego niedosłyszenia przyznał się
w jakimś wywiadzie McCready. Naprawdę chodzi o "pellet gun", czyli
strzelbę śrutową.
Jedynym posiadaczem broni w zespole był perkusista Dave
Abbruzzese, który dołączył doń w sierpniu 1991 roku (wcześniej grał w
Dallas w funkowym Dr Tongue). Koleś od początku nie pasował do wizerunku
Pearl Jam, reprezentując raczej styl macho-rockerski. Nic dziwnego, że dokładnie
trzy lata później musiał się z grupą pożegnać. Zastąpił go w końcu...
Jack Irons, czyli człowiek, dzięki któremu całe to zamieszanie się zaczęło.
Tymczasem, w marcu 1993 roku, podczas sesji do Vs, Abbruzzese
pracował na chwałę Pearl Jam, komponując numer Go oraz inspirując Eddiego
swoimi opowieściami o właśnie kupionej spluwie. Właściwie nie napisałem
tej piosenki -mówił autor- Byłem na próbie i po prostu spisałem dialog jaki
prowadzili chłopaki (inne źródła mówią, że podsłuchał taki dialog u
rednecków w sklepie).
"Chłopakom" utwór nijak nie chciał się zgrać w
studiu: McCready grał w stylu country, Gossard mocny riff, a do tego był zupełnie
inny bas. "Glorified G" jest numerem, który przeszedł mnóstwo zmian
- mówił Gossard w "Guitar World" - i ledwo trzymał się kupy.
Wszyscy wiedzieliśmy, że były tam melodie i riffy, które nam się podobały.
Ale nawet podczas przesłuchiwania w fazie miksu, zastanawiałem się: czy to w
ogóle pasuje? Wszystko ułożyło się dopiero po dodaniu śpiewu Eddiego.
Z tego Eddiego to naprawdę dziwny facet. Przynajmniej jak na
standardy panujące wśród muzyków rock'n'rollowych. Od kilkunastu lat żyje z
jedną kobietą - Beth Liebling, z którą ożenił się w czerwcu 1994 roku. Żyje
w warunkach znacznie odbiegających (in minus) od swojego statusu materialnego.
Przez długi czas odpisywał na listy przychodzące do zespołu, angażując się
nawet w niektóre sprawy osobiście.
Nieustannie wspiera rozmaite organizacje. W czasie wyborów
prezydenckich brał udział w akcji Rock The Vote, nakłaniającej młodych do głosowania
(Vedder opowiadał się rzecz jasna za Clintonem), Home Alive - przeciw
przemocy, zaangażował się w działalność People For The Ethical Treatment
For Animals, mówi się o jego związkach z radykalnym ruchem ekologicznym Earth
First. Pearl Jam nagrał też utwór na płytę Surfrider Foundation, chroniącej
morza i oceany. A jest tego pewnie znacznie więcej.
Najgłośniejszy stał się jednak ich akces do Rock For
Choice - założonego przez grupę L7 ruchu, mającego na celu muzyczne
wspieranie Pro Choice - organizacji na rzecz swobody dokonywania aborcji (jest
ona zakazana w niektórych amerykańskich stanach). Pewne osoby nie rozumieją,
że w dzisiejszych czasach na łodzi jest zbyt dużo ludzi i próbują nam wmówić
by wepchnąć ich tam jeszcze więcej - tak Vedder wyjaśnia swój punkt
widzenia. A łódź się właśnie przepełnia.I oni twierdzą, że troszczą się
o życie? Cóż, ja też się troszczę! To od kobiety powinno zależeć, co
zrobi ze swoim ciałem i jak zaplanuje swoją przyszłość.
Pearl Jam kilkakrotnie brał udział w koncertach na rzecz
ruchu, zasłynął występem w ramach cyklu MTV Unplugged, w czasie którego
Eddie wypisał sobie na ręce Pro Choice. Realizatorzy programu Saturday Night
Live uznali za bezpieczne nie pokazywanie łobuza w koszulce z logo organizacji
i napisem "No Bush 92" na odwrocie. Eddie zajął się również
problemem w swoich tekstach.
Jednym z nich jest Dissident, opowiadający o kobiecie, która
przygarnia politycznego zbiega, a następnie wydaje go, nie mogąc udźwignąć
odpowiedzialności. Bezpośrednim impulsem do powstania numeru była sprawa zabójstwa
doktora Davida Gunna. Jak się okazuje, w Stanach za propagowanie prawa do
aborcji, można być nie tylko "ogolonym jak prostytutki w czasie
wojny", ale zarobić kulę. Dr. Gunn pożegnał się ze światem 10 marca
1993 roku przy drzwiach kliniki w Pensacola. Zabił go fanatyczny obrońca życia
poczętego, Michael Griffin.
Vedder nie tylko napisał inspirowaną tym piosenkę, ale
zadzwonił do dwudziestotrzyletniego syna lekarza po tym, jak zobaczył go w
telewizji. Wspólnie z nim i organizacją Feminist Majority, doprowadził do
koncertu w rocznicę tragicznego wydarzenia (wzięła w nim też udział L7).
Apel do prezydenta Clintona w sprawie swobody wyboru Pearl Jam
umieścił we wkładce do Vitalogy. W miejscu na podpisy znalazł się tekst
Whipping.
A teraz coś z innej beczki. Eddie wyraził niejakie
zainteresowanie sprawą człowieka, który chce zamienić Warszawę w
gigantyczne wesołe miasteczko. Nie ufając wynikom wizji lokalnej, stwierdzającej
u podejrzanego kolorowe genitalia - tak jak opisywały je poszkodowane dzieci,
rzekomo przez osobnika molestowane - Vedder ogłosił 4 czerwca 1994 roku na
koncercie w Atlancie, że "Michael Jackson jest niewinny". Dobra,
teraz już bez jaj. Kolorowych.
Lider Pearl Jamu deklarował kiedyś, że był wielkim fanem
grup z murzyńskiej wytwórni Motown, a szczególne Jackson 5. Że jedną z
pierwszych płyt, jakich słuchał, była ich ABC i że dostaje dreszczy, kiedy
widzi logo tej firmy. Hm. Ślady tych fascynacji możemy odnaleźć w utworze
Rats. To nie jest numer antyszczurzy. Nawet o tym nie myślcie - mówił Eddie.
A dalej przekonywał, że szczury wypadłyby lepiej w porównaniu z ludźmi -
amerykańskim farmerom płaci się na przykład za to, by nie uprawiali
pszenicy, podczas gdy całe obszary świata głodują. Szczury by tak nie postąpiły.
Utwór kończy się słowami: Ben. The two of us need look no more - Ben. Nie
musimy już na to patrzeć.
Ów Ben był szczurem, który przyjaźnił się z samotnym chłopcem
w filmie Willard (lata siedemdziesiąte). Potem wyrósł na przywódcę stada i
zaczął atakować ludzi. Ben: tak nazywała się druga część obrazu, jak to
mówią Amerykanie, sequel. Piosenkę tytułową wykonywał tam Michael Jackson.
Czyli jesteśmy w domu. Tekst - jak wspomina McCready - Eddie napisał naprędce,
gdy zespół jamował w studiu.
Interpretacja poezji, bo tak to trzeba nazwać, Veddera jest w
ogóle niezwykle trudna, a po Vitalogy praktycznie już niemożliwa. Liczba
wywiadów z Pearl Jam oscyluje w granicach zera absolutnego - żadnych wskazówek
z obozu zespołu nie dostaniemy. A i wcześniej Eddie potrafił powiedzieć o
jakimś utworze, że na ujawnienie jego znaczenia przyjdzie czas w przyszłości.
Wydaje się, że najbardziej chroni Black, którego grupa przez długi czas nie
wykonywała nawet na koncertach. To utwór większy, niż "Jeremy'; większy
niż ty czy ja. Podobno Vedder wyszedł kiedyś nagle z krzaków prosto na
zaskoczonych autostopowiczów, którzy śpiewali ten kawałek, zabraniając im
tego. Wyobrażacie sobie? Kolega Waldek nuci przy ognisku Bo do tanga trzeba
dwooojga, a tu z rowu Krzysztof Cugowski wyskakuje. Ja bym się przestraszył.
Spin me round/roll me over/fucking circus/stab it down - Zakręć
mną/ przekręć mnie/pieprzony cyrk/ rozwalić to. Tak zaczyna się ten numer,
a miłe słowa skierowane są pod adresem muzycznej branży: O wielkości zespołu
Pearl Jam świadczy fakt, że kwestionując zasady rządzące showbiznesem zdołał
nie tylko przetrwać, ale utrzymać się w czołówce.
Zaczęło się od niechęci do kręcenia wideoklipów. Chciałbym,
by za dziesięć lat, ludzie nie znali naszych piosenek jako obrazów -
stwierdził Vedder i po Ten, ku rozpaczy swojej wytwórni, pożegnali się z
takim rodzajem promocji. Pozwalają swoim fanom nagrywać koncerty, a następnie
rozpowszechniać je (tylko nieodpłatnie!) w formie kasetowej. Organizują własne
audycje radiowe, a nawet potrafią wyemitować koncert na falach pirackiej
radiostacji (Chicago, lipiec 1995). Od pewnego momentu postanowili też nie grać
w miejscach mieszczących więcej niż osiem tysięcy osób.
Ale najbardziej dali się we znaki, atakując firmę
Ticketmaster, zajmującą się w Stanach rozprowadzaniem biletów. Nam, w
Polsce, kupującym bilety przed koncertem albo w sklepach muzycznych ściągających
je na własną rękę, trudno jest wyobrazić sobie skalę zjawiska. Ale ten,
kto był już na przykład w Czechach, wie, o co chodzi. Ticketmaster, czy jak
tam się to poza Ameryką nazywa, to scentralizowany, skomputeryzowany system
dystrybucji biletów na wszystkie imprezy kulturalne: od koncertu rockowego,
przez pokaz tańca nowoczesnego, po spektakl teatralny. Dzwonimy, podajemy numer
swojej karty kredytowej, a bilet czeka na nas przed imprezą w eleganckiej
kopertce - pieniążki automatycznie wyfruwają z konta (to dlatego słyszymy:
bilety wyprzedano w ciągu dwóch godzin). Jeżeli coś zostanie, możemy je
ewentualnie kupić za gotówkę w stoisku Ticketmaster w którymś z Megastorów.
Jak się łatwo domyślić, firma ta nie jest instytucją
charytatywną i za swoją działalność pobiera prowizję, ładniej zwaną
commision. Po przejęciu komputerowego systemu Ticketron, stała się
praktycznie monopolistą na amerykańskim rynku i niemiłosiernie winduje
stawki. Zapytacie, dlaczego zespoły godzą się na współpracę z krwiopijcą?
Przyjrzyjmy się: Pearl Jam załatwia trasę przez agenta. On zawiera
porozumienie z lokalnym promotorem, ten z kolei z właścicielem obiektu, w którym
odbędzie się koncert. Właściciel ów ma zaś zwykle umowę na wyłączność
z Ticketmaster. Jeżeli grupa chce zagrać w porządnym, przygotowanym miejscu,
innego wyjścia nie ma.
Pearl Jamowi nie podobała się wysokość owej prowizji.
Najpierw, w maju 1994 roku, za pośrednictwem swoich adwokatów złożyli pismo
do Sekcji Antymonopolowej Departamentu Sprawiedliwości, później Gossard i
Ament stanęli przed Podkomisją Informacji, Sprawiedliwości, Transportu i
Rolnictwa (poważnie) Narodowej Komisji Operacji Rządowych (uff.)
Co poparto stosownym oświadczeniem na piśmie. Głosi ono
m.in.: Wszyscy członkowie Prearl Jam pamiętają sytuację, gdy nie posiadali
pieniędzy i stwierdzają, że świadoma potrzeba nastolatków obejrzenia
koncertu ich ulubionego zespołu może być często uniemożliwiona. Z tego
powodu podjęliśmy kroki, mające na celu utrzymanie cen za bilety w
maksymalnej wysokości 18 dolarów. Dalej jest o ograniczeniu stawek pośredników,
a także nakazie, by swoje koszta umieszczali na bilecie w separacji od ceny
zespołu. W sumie bilet nie powinien kosztować więcej, niż 20 dolarów.
Prowizja Ticketmaster potrafi sięgnąć 7 dolarów! (plus dwa w przypadku zamówienia
telefonicznego).
Grupa szukała różnych wybiegów. Na dużym koncercie Drop
In The Park w Seattle w 1992 roku, zawarli porozumienie o dystrybucji biletów z
władzami miasta. W innych przypadkach, gdy monopolista nieustępliwie liczył
sobie ponad 3 dolary prowizji, wymuszali na nim osobne wypunktowanie tego na
bilecie. W końcu związali się z kalifornijską agencją biletową ETM (sporą
rolę w dystrybucji odgrywa fanklub).
Jest jeszcze jeden dowód wyjątkowości Pearl Jam na mapie
muzycznego biznesu: ich maniakalne oddanie płycie winylowej.
Ostatecznie poddała się ona w 1987 roku - wtedy po raz
pierwszy sprzedaż kompaktów okazała się większa (po pięciu latach ich
obecności na rynku). Potem czarna płyta liczyła się już tylko w świecie
audiofilów (głównie muzyka poważna) i dance (trudno wyobrazić sobie DJ-a
trzymającego ręce na kompaktach) oraz na scenie niezależnej. Dziś proporcje
wynoszą w Stanach 800 milionów (CD) do 2-3 milonów (analogi). Ale od
niedawna, po latach spadku, sprzedaż tych ostatnich zaczyna się zwiększać.
Moda powraca również do świata rocka.
Niewykluczone, że na dużą skalę zapoczątkował to Pearl
Jam w roku 1994. Winylową wersję Vitalogy wypuścili na rynek tydzień przed
premierą kompaktu i kasety (podobny chwyt zastosował McCready ze swoim Mad
Season), w tym czasie sprzedano 38 tysięcy egzemplarzy. A wcześniej był
singel (tylko limitowana wersja 7-calowa i CD): Spin The Blask Circle, czyli
Zakręć czarnym krążkiem. Zaczyna się jak erotyk - See this needle, see my
hand/drop, drop, dropping it dawn, oh, so gently/here it comes, touch the plane
- Spójrz na igłę, spójrz na moją rękę/ opuść ją, tak.. delikatnie/
ruszyła, dotknij jej.
Okładkę singla zdobił napis Viva la vinyl. Podobny znalazł
się w ozdobnej książeczce Vitalogy, z dodatkowym kolażem głoszącym: CD is
like a bad acid not for production or consumption (Kompakt jest jak kwas: nie
nadaje się ani do produkcji, ani konsumpcji).
Nie wiem, kto wymyślił termin "grunge", ale wiem,
że nie jest to termin najfortunniejszy No bo jak postawić obok siebie mocne
punk-metalowe riffy Nirvany obok bluesowych, korzennych Pearl Jamu? Jeżeli już
szukać podobieństw, to w postawie życiowej i osobach charyzmatycznych liderów.
Faktem jest, że właśnie te dwa zespoły znajdowały się w
grandżu w czołówce i nic dziwnego, że od początku były konfrontowane.
Najpierw napięcia nie wytrzymał Cobain i rzucił kilka niepochlebnych słów
pod adresem konkurencji. Mówiono, że stała za tym jego świeżo poznana
dziewczyna, Courtney Love. W 1993 roku Pearl Jam, na dzień przed, zrezygnował
z udziału w specjalnym noworocznym koncercie MTV w Seattle, miała tam też
wystąpić Nirvana (oraz Breeders i Cypress Hill). Od razu pojawiły się pogłoski
o rzekomych animozjach liderów Naprawdę byłem zajebiście chory - zarzekał
się potem Vedder - Siedziałem w domu pocąc się i mając dreszcze, patrzyłem
jak mijają godziny przed tym całym wydarzeniem. A jeszcze bardziej dołowała
mnie świadomość, że krążą te wszystkie ploty, dlaczego mnie tam nie ma.
Najbardziej jątrzył sensacyjny artykuł w tygodniku "Time".
Ale przebiła to Yoko Ono grunge'u. Gdy Kurt Cobain odszedł
na zawsze, rzekła na łamach "Select": Dlaczego to nie mógł być
Eddie Vedder? (!) Pięknie, naprawdę pięknie. Ciekawe dlaczego nie powiedziała,
że zadzwoniłem do niej wczoraj i ofiarowałem wszelką pomoc, jaka jest w
mojej mocy - powiedział Eddie w gorzkim wywiadzie tydzień po śmierci Kurta.
Spotkali się, spotkali się kilkakrotnie. Vedder wybaczył
wcześniejsze złe słowa: Dużo zostało powiedziane, ale nie ma to naprawdę
znaczenia. Wspominał, że podczas którejś uroczystości MTV Awards... tańczyli
we dwóch do Tears In Heaven, a Kurt powiedział mu, jak wielki ma do niego
szacunek. Kurwa, gdybyśmy się tylko siebie tak nawzajem nie obawiali.
Przechodziliśmy przez to samo gówno. Gdybyśmy ze sobą częściej rozmawiali,
być może potrafilibyśmy sobie pomóc.
Powszechnie uważa się, że numer Immortality jest poświęcony
Cobainowi: Cigar box on the floor, a truant finds home (Pudełko cygar na podłodze,
wagarowicz znalazł dom) - przy ciele muzyka znaleziono pudełko cygar. Ale
Eddie temu zaprzeczył. Wiadomo, że tekst ewoluował w czasie wiosny 1994 roku,
a podczas koncertu w Atlancie (po rzymskim przedawkowaniu Cobaina), Vedder
powiedział ze sceny, że ma nadzieję, iż z Kurtem jest wszystko w porządku.
Generacja, która wybiera Kurta albo mnie na swojego rzecznika, musi być nieźle
popieprzoną generacją, nieprawdaż?
Tylko Rock - marzec 1998